26 kwietnia
2014
John Robbins

Zdjęcie: Pete/Flickr.

Pewnego dnia, będąc w stanie Iowa, poznałem dżentelmena, który tam mieszkał. Jeśli mam być szczery, to używam tu określenia „dżentelmen” wyłącznie z grzeczności, gdyż z całą pewnością nie tak go wówczas postrzegałem. Był właścicielem i zarządcą czegoś, co określał jako „produkcja trzody chlewnej”. Ja natomiast, ze swojej perspektywy, określiłbym to raczej jako „Auschwitz dla świń”.

Warunki były okrutne. Świnie były stłoczone w klatkach jedynie nieco większych od ich ciał. Klatki były poustawiane rzędami, jedna na drugiej, na wysokość trzech pięter. Na dole miały metalowe ruszta, przez które odchody zwierząt z górnego i środkowego piętra spadały na zwierzęta, które były na dole. Wspomniany właściciel tego koszmaru ważył, jestem tego pewien, ponad sto kilogramów. Co jednak było bardziej niezwykłe w jego wyglądzie, to że wydawało się, że zbudowany był z betonu. Jego ruchy miały płynność i grację betonowej ściany.

Jakby tego było mało, to, co mówił, zdawało się składać głównie z burknięć, z których wiele brzmiało dla mnie tak samo i z których żadne nie było przyjemne dla ucha. Patrząc, jak sztywne były jego ruchy i oceniając ogólne wrażenie, jakie sprawiała jego postać, pomyślałem – dość błyskotliwie, jak sądziłem – że nie było to spowodowane jedynie tym, że akurat tego ranka nie miał czasu na dokończenie codziennej praktyki jogi.

Cały tekst w Dzienniku Opinii.


Komentarz