Jakiś czas temu zostałem poproszony o napisanie do Gazety Wyborczej Trójmiasto komentarza na temat budżetu obywatelskiego w Gdańsku. Temat mi bliski, więc zgodziłem się od razu. Korzystając z okazji napisałem również parę słów o tym, co dzieje się w Sopocie. Okazało się, że tekst ten wywołał na tyle duże wzburzenie w Gdańsku (raczej zresztą niezamierzone z mojej strony), że Piotr Borawski, radny PO, postanowił napisać do niego polemikę, która ukazała się dzisiaj.
Z tekstu Piotra Borawskiego możemy się dowiedzieć, że jego zdaniem budżet obywatelski w Dolnym Wrzeszczu wypadł słabo, gdyż w głosowaniu wzięło udział w pierwszej edycji 219 mieszkańców, a w drugiej 423. Czy rzeczywiście oznacza to, że sposób jego zorganizowania był nieprawidłowy? Pierwsza rzecz, na którą warto zwrócić uwagę, to że frekwencja w głosowaniu nie stanowi o jakości budżetu obywatelskiego. Jeżeli podstawowym celem budżetu jest aktywizacja mieszkańców i jest w nim głosowanie powszechne, to oczywiście im więcej ich zagłosuje tym lepiej. Są jednak warianty budżetu obywatelskiego, w których w ogóle nie ma głosowania powszechnego, a o wyborze projektów decyduje na przykład losowo wybrana grupa mieszkańców, jak w Australii. I jest to rozwiązanie równie demokratyczne, choć na dziś jeszcze mało znane w Polsce (co w ogóle warto zmienić).
Czy jednak celem budżetu obywatelskiego jest wyłącznie aktywizacja mieszkańców? W mojej ocenie – nie. Z mojej perspektywy najważniejsze jest, aby budżet obywatelski przyczyniał się do poprawy jakości życia w danym mieście, by wspólne środki wydawać w sensowny sposób. Tak bym określił podstawowy cel budżetu obywatelskiego. Czy w Dolnym Wrzeszczu udało się to osiągnąć? Moim zdaniem tak, czego przykładem jest choćby to, jak udało się poprawić stan placu O’Rourke czy placu przy ul. Baczyńskiego.
Skąd jednak tak niska frekwencja w głosowaniu w Dolnym Wrzeszczu, w porównaniu na przykład z wyborami? W mojej ocenie ma na to wpływ kilka rzeczy. Na pewno jest to niewielka kwota, o której podziale mogli zadecydować mieszkańcy (50 tys. zł w pierwszej edycji i 60 tys. zł w drugiej). Gdy kwota do podziału jest skromna, to może mieć to przełożenie na liczbę zgłaszanych projektów, a to z kolei na frekwencję. Promocję głosowania zapewniają bowiem w znacznej mierze sami pomysłodawcy projektów, którzy zapraszają swoich znajomych, i tak dalej. Nie bez znaczenia jest również to, że głosowanie odbywało się wyłącznie na papierowych kartach do głosowania, w lokalach. Na głosowanie przez internet się nie zdecydowano, gdyż nie było technicznej możliwości sprawdzenia, czy rzeczywiście głosują mieszkańcy Dolnego Wrzeszcza.
Natomiast charakter budżetu obywatelskiego w Dolnym Wrzeszczu, jego klimat i podejście radnych do mieszkańców, były dokładnie takie, jakie powinno być i o tym właśnie napisałem w tekście dla Gazety.
Piotr Borawski dziwi się, że skoro rady dzielnic mają w sumie do podziału 1,5 miliona zł rocznie to „jakże zaskakującą jest zatem informacja, że tylko dwie z 27 rad dzielnic planuje swoje wydatki w porozumieniu z mieszkańcami”. Ale właściwie dlaczego zaskakująca? Jeżeli dzielnica ma nieco ponad tysiąc mieszkańców, jak na przykład Letnica, to do wydania w tym roku ma kwotę 5352 zł (w Gdańsku na poszczególne rady dzielnic i osiedli przypada po 4-6 zł na jednego mieszkańca). Czy dysponując takimi środkami jest sens, aby organizować w dzielnicy budżet obywatelski? Nawet gdybyśmy podzielili te 1,5 miliona zł równo na wszystkie 34 dzielnice i osiedla w Gdańsku, to wychodzi nam po 44 tys. zł na każdą z nich. To niewiele. A teraz dopiero ciekawostka – kto decyduje o tym, jakiej wysokości środki otrzymują rady dzielnic i osiedli? Rada miasta Gdańska, więc również Piotr Borawski. Czy dopiero to nie jest zastanawiające?
Ciekaw jestem poza tym, czy utyskując na budżet obywatelski w Dolnym Wrzeszczu Piotr Borawski wie o tym, że w zasadach budżetu obywatelskiego w Gdańsku zostały wykorzystane rozwiązania, które po raz pierwszy w Polsce wprowadzono właśnie w tej dzielnicy, jak losowanie kolejności projektów na karcie do głosowania.
Idąc dalej, zdaniem Piotra Borawskiego twierdzę, że podział Łodzi na pięć dzielnic jest słuszny. To bardzo intrygujący wniosek, gdyż jedyne, co napisałem o Łodzi, to że budżet obywatelski nie miał tam formalnego, urzędowego charakteru. A podział Łodzi na pięć ogromnych dzielnic jest, moim zdaniem, tak samo nietrafionym pomysłem, jak podział Gdańska na sześć wielkich okręgów wyborczych.
Piotrowi Borawskiemu nie przypadła do gustu propozycja, aby zasady budżetu obywatelskiego ustalali sami mieszkańcy, w formie panelu obywatelskiego, gdyż, jak wskazuje, do udziału w nim zgłosiło się 127 osób. W mojej ocenie to całkiem duża liczba, jak na taki temat. Udało się ponadto wylosować z niej grupę osób, której skład odzwierciedlał znacznie lepiej strukturę demograficzną Gdańska niż rada miasta, która jest zdominowana przez mężczyzn (w Gdańsku mieszka więcej kobiet niż mężczyzn). Co jest istotne, to że dzięki temu, że paneliści nie kierują się interesem partyjnym czy wyborczym, ich rekomendacje można uznać za znacznie bardziej korzystne dla mieszkańców całego miasta, niż decyzje podejmowane przez radnych. Byłoby więc znacznie lepiej, gdyby zasady budżetu obywatelskiego w Gdańsku ustalali nie sami radni, lecz właśnie mieszkańcy w ramach panelu obywatelskiego.
P.S. W swojej polemice Piotr Borawski wspomina także o mojej propozycji, by zacząć losować radnych, podobnie, jak robiono to w starożytnej Grecji. Choć może budzić to pewne wątpliwości, to warto takie rozwiązanie wprowadzić, na innych jednak zasadach niż kiedyś. Korzyści z niego dla mieszkańców jest wiele, a więcej na temat tego, jak można to zorganizować współcześnie, jest do przeczytania tutaj.