Nie udało się przekonać sopockich radnych do wprowadzenia nowego regulaminu konsultacji społecznych, który umożliwiłby mieszkańcom i mieszkankom Sopotu współdecydowanie o ważnych dla nich sprawach. Na wczorajszej sesji rady miasta przeciw jego wprowadzeniu było 11 radnych, a „za” 10. Zabrakło więc jednego głosu. Wina leży częściowo również po naszej stronie, gdyż nie przekazaliśmy radnym dostatecznie klarownie, dlaczego ten regulamin jest potrzebny. Choć z naszej perspektywy jest to oczywiste, dla radnych już niekoniecznie. Jeden z radnych, którzy głosowali przeciw, zauważył, że jego zdaniem regulamin konsultacji nie jest w ogóle potrzebny, by rozmawiać z sopocianami i sopociankami. Ma całkowitą rację. Możliwe jest to jednak wyłącznie wtedy, gdy zarówno radni i radne, jak i prezydent wykazują dobra wolę i mają szacunek dla mieszkańców i mieszkanek. Kiedy tego brakuje, szczegółowy regulamin konsultacji jest niezbędny, by zapewnić organizowanie konsultacji w sposób rzetelny. Pierwsze podejście do przegłosowania regulaminu konsultacji zakończyło się zatem niepowodzeniem.
Porażką było również głosowanie w sprawie nowych zasad budżetu obywatelskiego. Rada miasta Sopotu zdecydowała się zrobić krok w tył i zrezygnowała z tego, co było jednym z największych osiągnięć drugiej edycji budżetu obywatelskiego, a mianowicie z oceniania projektów w skali od 0 do 5. Teraz znów będziemy mogli wybrać maksymalnie pięć projektów, na skutek czego wynik głosowania będzie nieprecyzyjny. Podobno chodzi o to, że tak jest prościej i głosujący nie będą musieli się męczyć z ocenianiem wszystkich projektów (w rzeczywistości nie musieli, gdyż można było ocenić kilka projektów lub tylko jeden). Podstawową wadą tej metody jest jednak to, że nie pozwala ona wykluczyć projektów, które są niepożądane, poprzez wystawienie im oceny 0. Prezydent uparł się jednak na pięć krzyżyków, a większość radnych go poparła.
Nie pomogły także wyjaśnienia, że kwota, która jest przeznaczona na budżet obywatelski, powinna być precyzyjnie określona, że powinny to być „4 miliony zł”, zamiast „nie mniej niż 4 miliony zł”. Według radnych to świetnie, że istnieje możliwość wydania większej kwoty pieniędzy na wybrane projekty. Kto jednak zadecyduje, czy i ile pieniędzy na to przeznaczyć? Prezydent i ostatecznie rada miasta. Oznacza to, że jeżeli projekty się im spodobają, pieniędzy może być więcej. Jeżeli projekty się im nie spodobają, pieniędzy będzie mniej. W budżecie obywatelskim chodzi jednak przecież o to, żeby to mieszkańcy decydowali o wydatkach, a nie prezydent i rada. Jest to podstawowe kryterium budżetu obywatelskiego. Kryterium to nie będzie w tym roku w Sopocie spełnione i dlatego, powiedzmy to wprost, nie będziemy mieć w tej edycji prawdziwego budżetu obywatelskiego, lecz jego namiastkę.
Problemy mogą pojawić się już na etapie zgłaszania projektów, nie zostało bowiem określone, jaka jest górna granica kosztów projektów. Jest to konsekwencja użycia określenia „nie mniej niż”. Skoro bowiem na projekty ogólnomiejskie jest „nie mniej niż 2 miliony zł”, to koszt projektu może wynosić 10 milionów zł lub równie dobrze 20 milionów zł - sky is the limit. Ciekawostką jest jednak to, że radni odrzucili w zeszłej edycji projekt budowy szpitala w Sopocie, który oszacowany został na kilkadziesiąt milionów zł i nie znalazł się on na karcie do głosowania. Na jakiej podstawie został odrzucony ten projekt? Była to subiektywna ocena radnych, że kilkadziesiąt milionów zł to jednak zbyt dużo.
Kolejne komplikacje pojawiają się przy podziale projektów na lokalne i ogólnomiejskie. Kto o tym decyduje? Komisja ds. budżetu obywatelskiego. Do wydania na projekty lokalne było w ubiegłym roku „nie mniej niż 500 tys. zł” na każdy z okręgów wyborczych. W okręgu nr 3 zgłoszony został wówczas pomysł budowy boiska przy ul. 23 Marca. Wyceniony on został na 1,2 miliona zł. Czy tak drogi projekt jest jeszcze lokalny, czy raczej powinien się znaleźć na liście projektów ogólnomiejskich? Gdyby kwota na projekty lokalne została określona jednoznacznie - jako po prostu 500 tys. zł - wówczas sprawa byłaby jasna i boisko powędrowałaby na listę projektów ogólnomiejskich, gdyż jego koszt byłby większy niż pula środków na projekty lokalne.
Projekt budowy boiska pozostał jednak na liście projektów lokalnych, gdyż radni uznali, że jeżeli prezydentowi spodoba się projekt, to przecież będzie mógł przeznaczyć na niego więcej niż 500 tys. zł, które są zagwarantowane (dzięki określeniu „nie mniej niż”). I tak się zresztą stało. Gdyby jednak prezydentowi budowa boiska się nie spodobała, mógł tego nie zrobić i sfinansować inne projekty z listy projektów ocenionych przez mieszkańców (uzasadniając to, że koszt budowy boiska przekracza gwarantowane 500 tys. zł). Określenie „nie mniej niż” sprawia więc, że prezydent ma całkiem znaczącą kontrolę nad wydatkami proponowanymi przez mieszkańców w ramach budżetu obywatelskiego. Szczególnie, gdy ogólna kwota została ustalona na niskim poziomie. Jest to furtka, która do pewnego stopnia pozwala obejść wynik głosowania mieszkańców i mieszkanek. Czy jednak na tym polega budżet obywatelski?
Propozycje zmian, które zostały odrzucone na wczorajszej sesji, to nie fanaberia, lecz po prostu konieczność. Bez nich zarówno budżet obywatelski oraz konsultacje społeczne tracą na jakości. Nie możemy bowiem mówić o budżecie obywatelskim, skoro ostatnie zdanie na temat podziału środków ma prezydent. Podobnie jest z konsultacjami – spotkanie w sprawie metod naliczania opłat za śmieci, które odbyło się w środę w Państwowej Galerii Sztuki, jasno pokazało, że stosowana w Sopocie formuła „dialogu” z mieszkańcami polega na informowaniu sopocian i sopocianek o decyzjach, które de facto już zostały podjęte.
Być może nie byłoby z tym większego problemu, jednak z rozmów z wieloma osobami, a także z dyskusji toczących się w internecie wynika, że w ocenie coraz większej liczby sopocian i sopocianek zmiany zachodzące w mieście niekoniecznie idą w dobrym kierunku. Wiele kontrowersji wzbudziła likwidacja ujść potoków na plaży, smutna jest zamiana Kina Polonia na centrum handlowe, razi wydawanie ogromnych pieniędzy na wielkie inwestycje, gdy brakuje mniejszych kwot na realizację bardziej przyziemnych potrzeb. Wrzucanie do urny wypełnionej karty wyborczej co cztery lata to zdecydowanie za mało, żeby można było mówić o demokracji lokalnej. Pełnienie funkcji radnego czy prezydenta miasta nie oznacza, że zdobywa się magiczną moc jasnowidza, dzięki której idealnie odgaduje się potrzeby i oczekiwania mieszkanek i mieszkańców. Do tego potrzebne są odpowiednie narzędzia, które pozwalają na bieżąco dyskutować i wspólnie wypracowywać najkorzystniejsze dla mieszkańców i mieszkanek rozwiązania.
Bardzo dobry artykuł. Popieram w 100% procentach.