17 sierpnia
2011
Marcin Gerwin

Budżet obywatelski może funkcjonować w Polsce już dziś, bez zmiany prawa. Może mieć ręce i nogi, może pozwalać na sensowne dzielenie wspólnych środków, a do tego angażować mieszkańców w sprawy miasta i budować więzi międzyludzkie. Co jest jednak do tego potrzebne? Dobra wola ze strony radnych i prezydenta oraz chęć współpracy pomiędzy nimi. Bez tego będzie to kuleć, bo na przykład jeżeli prezydent nie zgadza się na budżet obywatelski, to radni będą mieli utrudnioną możliwość wysyłania zaproszeń na spotkania, organizowania głosowań itd. (to prezydent podpisuje wydatki na druk zaproszeń czy rozesłanie ulotek i może odrzucić taki wniosek radnych). Jeżeli z kolei to radni się nie zgadzają, a prezydent przeprowadzi całą procedurę, to na koniec radni mogą nie uchwalić w budżecie projektów wybranych przez mieszkańców. Czy będziemy mieli budżet obywatelski w Sopocie jeszcze w tym roku? Po ostatnim spotkaniu komisji można mieć tu wątpliwości. Rzecz bowiem w tym, czy to, co ustalili radni, to jeszcze budżet obywatelski, czy już tylko jego karykatura?

Wiedzieliśmy od samego początku, że prezydent nie jest miłośnikiem budżetu obywatelskiego, a to oznaczało kłopoty. Prezydent przygotował swój własny pomysł na konsultacje w sprawie budżetu i choć jego propozycje były wielokrotnie odrzucane przez komisję, to jednak wczoraj zostały przyjęte. Jak do tego doszło? Większość w komisji ds. budżetu obywatelskiego ma Kocham Sopot i PiS  - 4 głosy, a PO i Samorządność - 3 głosy. Jeden radny z klubu PiS jest jednak na wakacjach, a radny z Kocham Sopot - Jarosław Kempa - na półtorej godziny przed spotkaniem poinformował przewodniczącą komisji, że się nie zjawi. I wtedy okazało się, że radni Kocham Sopot i PiS nie mają w komisji większości. Przyznaję się, że nie znam się na sztuczkach proceduralnych na tyle, żeby wiedzieć, co się w takich sytuacjach robi. Dopiero dziś doszedłem do tego, że radni Kocham Sopot i PiS powinni wyjść z sali, żeby nie było kworum, a wówczas komisja nie mogłaby podejmować decyzji. Dziś jest już jednak za późno, głosowania poszły, decyzje zapadły, a w komisji nie ma większości, by je cofnąć.

Mając przewagę głosów w komisji, radni PO i Samorządności skasowali Fora Mieszkańców i zastąpili je spotkaniami w dzielnicach. Nie będzie także wymagane, by mieszkańcy podawali szacunkowy kosztorys dla projektów, nie będzie również grup tematycznych, do których miały być przypisywane. Pełnomocnik prezydenta próbował te grupy tematyczne usunąć już wcześniej, argumentując, że to zbyt duże utrudnienie. “Do której grupy tematycznej trzeba na przykład przypisać projekt rewitalizacji Parku Północnego?” - pytał. Hm, zastanówmy się… Do grupy “Parki, lasy i ogrody”? A celem tych grup tematycznych było jedynie to, by ułatwić mieszkańcom przeglądanie propozycji projektów tematami, gdyby było ich bardzo dużo.

Projekt zaproszenia dla mieszkańców na spotkania, który przedstawił radnym prezydent, przeszedł bez większej dyskusji. Spotkania mają prowadzić radni (i być może również urzędnicy), a nie mieszkańcy lub niezależni moderatorzy. Nasz pomysł, by spotkania lokalne odbyły się w 19 rejonach Sopotu (zobacz mapkę tutaj), zamiast w 4 okręgach wyborczych, upadł. Na nic się zdało przekonywanie, że okręgi wyborcze są olbrzymie, że na przykład okręg 1 rozciąga się od placu Rybaków, poprzez Monciak i okolice, aż po korty przy ul. Haffnera. A poza tym okręgi wyborcze są po prostu podziałem sztucznym.

Na spotkaniu komisji prezydent po raz kolejny wykorzystał tezę o budżecie partycypacyjnym, którą przyjął Kongres Ruchów Miejskich, by dowodzić, że to, co zaproponowaliśmy, wcale nie jest budżetem obywatelskim. Bo przecież teza mówi o tym, że budżet partycypacyjny oznacza decydowanie mieszkańców o całym budżecie miasta, a 1% budżetu miasta, który zaproponowaliśmy, to, jak to ujął prezydent, “ochłapy”. Z kolei wiceprezydent, Bartosz Piotrusiewicz, wygłosił, stukając przy tym ręką w stół, tyradę na temat tego, że w polskim systemie prawnym nie ma czegoś takiego jak budżet obywatelski, że to prezydent i radni uchwalają budżet, a jedyną formułą na podejmowanie przez mieszkańców wiążących decyzji jest referendum (i wybory), a nie budżet obywatelski.

Czy potrzebne są wobec tego zmiany w prawie? Budżet partycypacyjny można przecież zapisać w ustawie tak samo, jak zostało to zrobione w przypadku funduszu sołeckiego, o którym mieszkańcy decydują w sposób wiążący. Miałem nadzieję, że dżentelmeńskie umowy pomiędzy radnymi, prezydentem a mieszkańcami wystarczą. Że budżet obywatelski będzie mógł działać na zasadach kulturowych, które są lepsze niż przepisy prawne. Okazuje się jednak, że nawet w Sopocie, który, pomimo całej krytyki, jest jednak miastem bardziej otwartym na mieszkańców niż wiele innych, usprawnianie demokracji lokalnej idzie z pewnymi oporami. Może więc warto zmienić prawo, by ułatwić wprowadzanie budżetu obywatelskiego w innych miastach? Zbliżają się wybory. Czy nie byłoby dobrze porozmawiać z kandydatami do sejmu i do senatu o wprowadzeniu budżetu partycypacyjnego do ustawy?


Komentarz