Zatem już wiadomo: prezydent podpisał w środę Kodeks Wyborczy, co oznacza, że w większości miast w Polsce weszły okręgi jednomandatowe w wyborach do rady miasta (oprócz miast na prawach powiatu). Nie oznacza to jednak, że możemy w Sopocie odetchnąć i spać spokojnie, bo nas to nie dotyczy. Minister z kancelarii prezydenta zapowiada, że Bronisław Komorowski zamierza wnieść „poprawkę” do kodeksu, która ma wprowadzić okręgi jednomandatowe także w miastach na prawach powiatu, a zatem również w Sopocie, Gdańsku i Gdyni (1). Przyjrzyjmy się więc raz jeszcze temu, co oznacza to w praktyce.
W Sopocie mamy dziś 21 radnych. Okręgi jednomandatowe oznaczają, że miasto dzieli się na tyle okręgów, ilu jest radnych, czyli u nas na 21. Jakie ma to znaczenie? Łatwo jest to pokazać na przykładzie Sopotu, bo mamy akurat 21 obwodów wyborczych (zobacz tutaj), które mogłyby stać się okręgami. Przyjrzyjmy się temu bliżej. Wprowadzenie okręgów jednomandatowych oznacza, że mieszkańcy bloków przy ul. Kolberga o numerach parzystych (tych po prawej, pod lasem, jadąc od dołu), wybieraliby jednego radnego, mieszkańcy bloków przy ul. Kolberga o numerach nieparzystych oraz bloków przy ul. Cieszyńskiego, wybieraliby drugiego radnego, a mieszkańcy ul. Kujawskiej, Łowickiej i Mazowieckiej, wybieraliby kolejnego radnego. Tak małe byłyby wówczas okręgi wyborcze. Pomimo tego, że ci radni zostali wybrani wyłącznie głosami mieszkańców Brodwina i Kamiennego Potoku, to mogliby podejmować decyzje w sprawie dolnego Sopotu, okolic Monciaka, czy w sprawach mieszkańców Osiedla Mickiewicza, choć żaden z mieszkańców tych okolic w ogóle na nich nie głosował.
Działa to także w drugą stronę. Zwolennicy okręgów jednomandatowych podkreślają, że chodzi o to, aby mieszkańcy bloków przy ul. Kolberga o numerach parzystych mieliby swojego reprezentanta w radzie miasta, który byłby odpowiedzialny za ich sprawy. Brzmi to bardzo ładnie, czyż nie? Pozwolę sobie jednak zauważyć, że 1 głos w radzie miasta nijak nie daje większości, więc o sprawach mieszkańców z bloków przy ul. Kolberga o numerach parzystych decydowałoby 20 pozostałych radnych, w wyborze których mieszkańcy tych bloków nie mieli żadnego udziału, bo mają przecież do wyboru tylko kandydatów ze swojego mikrookręgu. Jeżeli więc większość radnych postanowi o tym, że przy ulicy Kolberga ma powstać jeszcze 5 nowych bloków, to nawet jeżeli mieszkańcy całej tej ulicy przekonają dwóch „swoich” radnych, to daje im to 2 głosy na sesji, a do większości potrzeba 11. Warto mieć na uwadze, że pomimo tego, że na papierze radni są reprezentantami wszystkich mieszkańców Sopotu, to w praktyce często czują się odpowiedzialni tylko przed wyborcami ze swojego okręgu, bo to są ci mieszkańcy, którzy na nich głosują.
Jak ta kwestia wygląda w ordynacji STV, którą proponujemy w ramach kampanii społecznej „Ordynacja od nowa„? Bardzo prosto - jest tylko 1 okręg wyborczy na całe miasto, więc radni są odpowiedzialni przed wyborcami z całego Sopotu, a nie tylko przed mieszkańcami kilku ulic czy nawet połowy ulicy, jak w przypadku Brodwina. Trzeba tu uczciwie powiedzieć, że jeden, duży okręg to spora zmiana dla kandydatów w kwestii prowadzenia kampanii wyborczej. Przy okręgach jednomandatowych można obejść kilka bloków, by porozmawiać potencjalnie ze wszystkimi wyborcami. Kiedy jest tylko jeden, duży okręg, to jest to tak, jak gdyby kandydaci na radnych startowali w kampanii prezydenckiej - starają się wówczas o głos mieszkańców z całego miasta, co dla wielu może być sporym utrudnieniem. Jeżeli jednak patrzymy na ordynację z punktu widzenia mieszkańców, to jest to raczej drugorzędne.
W porównaniu z okręgami jednomandatowymi, ordynacja STV daje mieszkańcom większy wybór kandydatów. Głosować możemy w niej na wszystkich kandydatów, którzy zgłosili się do wyborów, a nie tylko na tych, którzy akurat są w naszym okręgu. To już można było zauważyć do tej pory, przy 4 okręgach wyborczych, jeżeli bowiem złożyło się tak, że nasz ulubiony kandydat lub kandydatka do rady miasta startował w okręgu 2, a my mieszkamy w okręgu 1, to nie mogliśmy na niego lub na nią głosować. Jeżeli natomiast jest tylko jeden okręg wyborczy, to ten problem znika i możemy głosować na wszystkich. Przy 4 okręgach liczba kandydatów do wyboru zawęża się znacząco. 21 okręgów to już ekstremalne ograniczenie możliwości wyboru. Spójrzmy na nasz przykład ze sportowcami (załóżmy dla uproszczenia, że wybieramy 7 radnych i że tylko część kandydatów jest postrzegana przez mieszkańców jako osoby mający kwalifikacje do bycia radnymi - u nas są to sportowcy - natomiast pozostali to osoby przypadkowe, których mieszkańcy raczej nie biorą pod uwagę w głosowaniu):
W okręgu jednomandatowym nasze możliwości wyboru kandydatów są znacznie ograniczone i jeżeli bardzo byśmy chcieli zagłosować na Adama Małysza, to jedyne co nam pozostaje to przeprowadzić się do okręgu, z którego startuje. Widać tu także problem z okręgami jednomandatowymi, który po angielsku nazywa się „safe seats”, czyli w wolnym tłumaczeniu „gwarantowane mandaty” lub inaczej „betonowe mandaty”. O co chodzi? W naszym przykładowym okręgu wyborczym nr 21 nie bardzo jest na kogo głosować poza Robertem Kubicą, więc jest w zasadzie pewne, że zostanie wybrany, a zatem jego mandat radnego jest gwarantowany, bo ani Jan Nowak, ani Jan Kowalski mu go nie odbierze. Jest to problem wynikający z maleńkich okręgów wyborczych, co jest siłą rzeczy związane z okręgami jednomandatowymi. Oprócz tego, jeżeli ktoś akurat nie przepada za Robertem Kubicą, to może mu się bardziej opłacać zagłosować taktycznie na Jana Nowaka niż na Jana Kowalskiego, jeżeli uzna, że Jan Nowak ma większe szanse konkurować z Robertem (choć tak naprawdę wolałby Jana Kowalskiego). Łatwo się domyślić, że to wszystko nie zachęca mieszkańców do udziału w głosowaniu. W ordynacji STV tych problemów nie ma, można głosować szczerze, na swojego ulubionego kandydata i mamy ich pełną paletę do wyboru.
Kolejna sprawa związana z okręgami jednomandatowymi to głosowanie większościowe. Głosowanie większościowe oznacza, że ten, kto dostał najwięcej głosów, otrzymuje mandat, czyli zwycięzca bierze wszystko. Nawet jeżeli jego poparcie jest mniejsze niż 20%, co oznacza, że znaczna część głosów się marnuje. W wyborach parlamentarnych w Wielkiej Brytanii 2005 roku, zmarnowanych zostało ich aż 70% , czyli ponad 19 milionów głosów (2). Oznacza to także to, że mandat może otrzymać kandydat, który popierany jest przez… mniejszość wyborców.
Już zresztą samo to, że w głosowaniu większościowym stawiamy tylko jeden krzyżyk, ogranicza możliwość wyboru:
O wiele lepiej przedstawia się to w głosowaniu preferencyjnym, kiedy możemy ułożyć kandydatów w wybranej kolejności, co przy jednym okręgu wyborczym wygląda tak:
Jak łatwo zauważyć, wielkość okręgu wyborczego ma istotne znaczenie, albowiem duży okręg oznacza dużą liczbę kandydatów do wyboru, a mały okręg małą. Z punktu widzenia kandydatów czy ugrupowań politycznych, okręgi jednomandatowe mają swoje plusy, bo pozwalają niektórym kandydatom łatwiej dostać się do rady czy nawet zagwarantować sobie w niej betonowe miejsce. Z kolei duże ugrupowanie może, przy okręgach jednomandatowych i głosowaniu większościowym, łatwiej zdobyć większość mandatów w radzie miasta. Tymczasem z punktu widzenia mieszkańców istotne są inne już aspekty, jak choćby to, że możemy zagłosować na dobrego kandydata. Dlatego też, jeżeli w Kodeksie Wyborczym miałaby się w ramach poprawki pojawić dla miast na prawach powiatu ordynacja STV, to świetnie, natomiast okręgi jednomandatowe? Może już niekoniecznie.
Przypisy:
(1) Prezydent podpisał Kodeks Wyborczy, PAP, Gazeta Wyborcza, 19.01.2011.
(2) What is First-Past-the-Post?, Electoral Reform Society.
Gdzie jest napisane, że w Sopocie i w innych miastach obecne obwody zostaną bezpośrednio zamienione na okręgi, że pod nową ordynacją radnych będzie tyle samo, co obecnych? W Sopocie są 4 okręgi, może wg nowej ordynacji będzie tyle samo radnych?
Liczba radnych jest w ustawie o samorządzie gminnym, a tego nikt nie zmieniał (art. 17):
http://lex.pl/bap/aplikacja/Dz.U.2001.142.1591.html
Ja osobiście nie widzę nic złego w przykładzie z 21 okręgami. Jeden duży okręg zupełnie rozmywa odpowiedzialnosc za poszczególne części miasta. Demokracja ma jakiś sens tylko wtedy, gdy zawsze i bez wachania można wskazać co robi nasz reprezentant (lub czego nie robi). Pozwala to wyborcom weryfikować na codzień jego skutecznosc i zaangażowanie w załatwianie lokalnych potrzeb i problemów. Mnie jako wyborcę zupełnie nie interesuje w jaki sposób dogada się z pozostałymi 20 radnymi - jeżeli nie potrafi to się nie nadaje i następnym razem wybiorę innego. Rozwój miasta jest wypadkowa lokalnych, „egoistycznych” interesów poszczególnych okręgów, które we własnym interesie podejmuja przeciez takze wspolne inicjatywy. Inaczej wyborca nie ma praktycznie zadnej możliwości oceny działań swojego reprezentanta, ponieważ moze się on chować za plecami innych. Gdy wszyscy odpowiadaja wspolnie wszelka jednostkowa inicjatywa staje sie niepotrzebnym ryzykiem, a klimat bardziej sprzyja różnym układom i korupcji.
Uważam akurat dokładnie odwrotnie :) Rozwój miasta właśnie nie powinien być wypadkową egoistycznych interesów mieszkańców poszczególnych ulic, lecz realizowaniem wspólnie wypracowanej wizji rozwoju, w udziale której mogą wziąć wszyscy zainteresowani mieszkańcy. Jeden okręg wyborczy ma na celu budowanie poczucia szerszej wspólnoty „my - mieszkańcy Sopotu”, czy „my - mieszkańcy Poznania”, a nie tylko „my - mieszkańcy ulicy Kolberga z numerów parzystych, którzy chcemy wyszarpać dla siebie ile tylko się da z budżetu całej lokalnej społeczności” ;)
Tak się składa że Adam pisze o rzeczywistości a Marcin o idei. A rzeczywistość jest taka że dziurawy chodnik to przede wszystkim problem mieszkańców ulicy Kolberga a nie mieszkańców innych ulic którzy na Kolberga nie mają ani znajomych ani interesów.
Utopii mówimy stanowcze Nie - Marcinie!