Zdjęcie: Steve Rhodes/Flickr.
Kiedy ktoś mówi “władze gminy”, to zwykle ma na myśli urząd miasta, prezydenta lub radnych. Kiedy jednak zajrzymy do ustawy o samorządzie gminnym, do rozdziału “Władze gminy”, to może czekać nas spore zaskoczenie. Władze gminy to bowiem… mieszkańcy. Tak to jest przedstawione w art. 11.1: “Mieszkańcy gminy podejmują rozstrzygnięcia w głosowaniu powszechnym (poprzez wybory i referendum) lub za pośrednictwem organów gminy.” Organy gminy to oczywiście rada gminy i prezydent, i to za ich pośrednictwem rządzą miastem mieszkańcy, jeżeli akurat nie podejmują decyzji poprzez referendum. Prezydent i radni nie podejmują więc decyzji we własnym imieniu, lecz zawsze w imieniu mieszkańców. Skoro tak to jest zapisane w ustawie, to dlaczego w praktyce jest tak, że można mieć odczucie, że miastem zarządza prezydent? Ano dlatego, że system ma luki, które można wykorzystać, wypaczając sens demokracji.
Największą luką jest jednak brak świadomości obywatelskiej wśród samych mieszkańców. Mieszkańcy często nie zdają sobie sprawy z tego, że to oni sprawują władzę w mieście, a prezydent i radni są tylko ich pracownikami. System polityczny, w którym władzę sprawują mieszkańcy, ma swoją nazwę. Nazywa się on demokracją. Wiele osób myśli jednak, że demokracja polega na tym, że raz na cztery lata bierze się udział w wyborach, a potem to już rządzi prezydent (i ewentualnie radni). Taki system też ma swoją nazwę, jest to monarchia elekcyjna. Rożnica pomiędzy demokracją a monarchią elekcyjną jest jednak istotna. O ile w monarchii mieszkańcy są dla prezydenta poddanymi, to w demokracji mieszkańcy są dla prezydenta pracodawcą, i zatrudniają go to, by działał dla ich dobra, tak samo zresztą jak cała rada miasta.
W żywej demokracji nie chodzi jednak o to, by powoływać się na przepisy ustaw, które szczegółowo regulują sposób podejmowania decyzji. Dobre ustawy czy uchwały są oczywiście ważne i potrzebne (jak regulamin konsultacji społecznych), jednak nie są najważniejsze. Najważniejsze są aspekty kulturowe, świadomość obywatelska samych mieszkańców, dobre zrozumienie zasad działania demokracji przez wszystkich. Demokracja od strony kulturowej oznacza, że nie do przyjęcia jest sytuacja, że prezydent podejmuje decyzję o zabudowaniu centrum miasta, w ogóle nie konsultując jej z mieszkańcami. Oznacza, że zarówno dla prezydenta, jak i dla mieszkańców, taka sytuacja jest w ogóle nie do pomyślenia. Nie chodzi nawet o to, że prezydent będzie się obawiał, że jeżeli nie zapyta się o zdanie mieszkańców, to w trymiga zorganizują referendum i go odwołają, lecz o to, by sam czuł, że tak się nie robi, bo to niedemokratyczne.
Wiele zależy więc o tego, jak postrzegamy demokrację. Jeżeli myślimy, że demokracja to tylko wybory, to prezydent i radni będą mogli z tego korzystać i potem tłumaczyć nam, że przecież podejmują decyzje dla naszego dobra. Tyle tylko, że nie na tym polega prawdziwa demokracja.
Załączam wycinek mojego artkułu, który publikuję w prasie polskiej i szwedzkiej jako szwedzki konsultant i właściciel biura EQUIPAGE do kooperacji szwedzko-polskiej.
>Warto tu wspomnieć o jeszcze jednej inicjatywie, która procentowała w procesie reformy państwa. Będąc w sympatycznych stosunkach z byłym Wojewodą Gdańskim, śp. prof. Jerzym Kołodziejskim, który przygotowywał ustawę „samorządową”, przekazałem Mu pewien istotny szczegół funkcjonowania szwedzkich samorządów komunalnych (Kommunstyrelsen). Mianowicie
w pracach poszczególnych Komisji tamtejszych Rad uczestniczą niezależni eksperci i doradcy spoza radnych. Ich uczestnictwo stanowi samokontrolę decyzji podejmowanych przez przypadkowych, często niekompetentnych samorządowców. Fachowo opiniowane i podejmowane decyzje stanowią dyrektywę dla zarządów miast. Zapis ten był zamieszczony w przygotowanej przez Niego ustawie – art. 21 ust. 2:
“2. W skład komisji mogą wchodzić osoby spoza rady gminy w liczbie nie przekraczającej połowy składu komisji.”
Niestety, w wyniku „nowelizacji” ustawy z dnia 30 maja 2001 roku (Dz.U.01.45.497) zapis ten został usunięty, natomiast decyzje przypisano do zarządów gmin. Do ich akceptacji wystarczy tylko większość „Samych Swoich” w składzie rady. I tak realizują się absurdalne pomysły i „pomnikowe” projekty Dyplomowanych Analfabetów.
Mając pozytywne doświadczenia partnerstwa z moim miastem Sopot w czasach PRL-u, miałem nadzieje na rozszerzenie możliwości poprzez powiązanie z Linköpingiem w systemie Systerortsförening, które negocjowałem w 1987 roku. Chodziło o adoptowanie wieloletnich doświadczeń i metod samorządu szwedzkiego na „świeżym” gruncie polskim, obarczonym jeszcze wirusem „homo sovieticus”. Z takim zamysłem zadeklarowałem swój udział w Komisji Planowania Przestrzennego Rady Miasta Sopot. Dowiedziałem się jednak, że jest to niemożliwe, ponieważ w Komisji jest już 4 radnych i 2 osoby spoza radnych. A więc ½ (w ustawie) = 1/3 wg. wyliczeń podobno dyplomowanych decydentów? Było to szokujące wobec wcześniejszych dokonań, lecz wręcz bulwersujące w świetle zapisu ustawy oraz niezbędnych korekt, które zamierzałem zaproponować.<
O jakiej demokracji marzymy?