18 marca
2009
Marcin Gerwin

Zdjęcie: Gail Johnson.

Chris Dzisiak z Kanady nawet nie podejrzewał co go czeka, kiedy siał zmodyfikowany genetycznie rzepak. Miało być przecież tak pięknie. Ten rzepak zmodyfikowany przez firmę Monsanto, jest odporny na produkowany przez nią środek przeciw chwastom - Round Up, dzięki czemu można nim polewać do woli uprawę rzepaku, bez szkody dla plonów. Chris Dzisiak zebrał rzepak i wszystko byłoby świetnie, gdyby nie zdecydował się w następnym sezonie na zasianie pszenicy. Tu czekała go niespodzianka. Pośród źdźbeł pszenicy pojawił się… rzepak. Tym razem nie był już jednak porządany, bo plonem miała być pszenica, a samosiejki rzepaku były w tej sytuacji chwastem. Chris zabrał się więc do polewania pola środkiem przeciw chwastom, jednak rzepak, który rósł na polu nie był zwykłym chwastem. O, nie! Był chwastem zmodyfikowanym genetycznie i nie straszne mu były toksyczne herbicydy, którymi polewał go Chris Dzisiak. Choć udało się go trochę wyrugować dzięki zastosowaniu silniejszego środka niż Round Up, rzepak firmy Monsanto powrócił następnego roku, nawet pomimo tego, że pole zostało spryskane przed posianiem lnu. Chris przygotował więc na ten rzepak specjalną mieszankę środków chwastobójczych i udało mu się go wypalić, ale zniszczył przy tej okazji część plonu lnu i stracił na tym interesie kilka tysięcy dolarów.

Przygody Chrisa Dzisiaka z rzepakiem to jedne z wielu kłopotów, które niesie ze sobą żywność zmodyfikowana genetycznie. Pyłki tego rzepaku lub kukurydzy GM (ang. genetically modified) są przenoszone przez wiatr i mogą przemierzyć dziesiątki kilometrów i zapylić zwykłe odmiany roślin. Oznacza to, że mogą zapylić także uprawy ekologiczne. Farmer straci wówczas certyfikat ekologiczny i może zostać oskarżony przez firmę Monsanto o uprawianie ich odmian bez stosownej licencji. Niemożliwe? O to właśnie został oskarżony kanadyjski farmer Percy Schmeiser, którego pole rzepaku zostało skażone pyłkiami przyniesionymi przez wiatr. Percy Schmeiser odmówił zapłacenia licencji i sprawa trafiła do sądu, gdzie toczyła się przez wiele lat. Dopiero wyrok sądu najwyższego stwierdził, że farmer jednak nie musi zapłacić opłat za licencję. Percy Schmeiser przystąpił wówczas do kontrataku i oskarżył firmę Monsanto o skażenie jego pola. Sprawę wygrał w ubiegłym roku i Monsanto musiało zapłacić odszkodowanie.

Po co w ogóle wprowadzane są rośliny modyfikowane genetycznie? Powodem są właśnie licencje na odmiany roślin oraz związanie farmera z konkretnym herbicydem. Czyli: każdy farmer, który kupi rzepak lub kukurydzę od firmy Monsanto, musi kupić od nich także Round Up, na który te odmiany są odporne. Nasion tych nie wolno samemu zachowywać tak, jak robi się to z tradycyjnymi odmianami, i trzeba w następnym roku znowu je kupić od producenta. Na tradycyjnych odmianach firmy biotechnologiczne nijak nie mogą zarobić. Co im po odmianie kukurydzy, którą przez setki lat wyprowadzali Indianie by była przystosowana do długotrwałej suszy, skoro każdy może ją sobie zachować? Chociaż niektóre sprytne firmy i tak opatentowały tradycyjne odmiany, jak na przykład ryż Basmati, który uprawiali przez pokolenia farmerzy z Indii.

Z bawełną GM uprawianą w Indiach wiąże się wiele smutnych historii, związanych z farmerami popadającymi w długi. Uprawy soji zmodyfikowanej genetycznie sprawiają problemy społeczne i ekologiczne w Argentynie i Paragwaju. Do tego dochodzą jeszcze kwestie zdrowotne. Dla biotechnologów, którzy wymyślają w laboratoriach nowe odmiany, jak rośliny świecące w nocy, jeżeli nie zostały dostatecznie podlane, GMO jest na pewno świetną zabawą, w której mogą się spełniać twórczo. Dla farmerów już tak fajne to nie jest. Tym, którzy są przekonani, że żywność GMO to dobry pomysł, polecam film “Świat według Monsanto“.


Komentarz